Moja nieobecność na blogu spowodowana była dalekimi wojażami. Średnio dwa do trzech razy w roku mogę pozwolić sobie na małą wycieczkę, tym razem padło na znaną i lubianą Warszawę i całkiem przeze mnie niepoznany ale już absolutnie pokochany Wrocław.
Przy okazji zwiedzania i odpoczywania miałam ambicje odwiedzenia kilku śniadaniowo-ciekawych miejsc w Warszawie. Ale wiecie jak to bywa z planami, drinki w sporej ilości nie sprzyjają spożywaniu śniadań przed 13 dnia następnego, tym bardziej poza domem, więc zamiast na bagietce w Charlotte, skończyło się na kacowej jajecznicy bez soli. Taka karma (hyhy).
Ale, ale! Poza klubami i dnem szklanki zajrzałam do kilku ciekawych gastronomicznie miejsc. Co prawda niekoniecznie śniadaniowo, chociaż jeśli na śniadanie jest już za późno bo przespaliście odpowiednią porę, albo wasz żołądek nieskory był z rana do współpracy i zrobiła się 17, ciekawym miejscem na waszej gastro-mapie Warszawy będzie
Barn Burger. Niedaleko Pałacu Kultury czeka was spora burgerowa wyżerka, nie tylko zadowalająca ilościowo, ale też bardzo solidna w smaku. W karcie znajdziemy klasyki, choć z bardzo twórczymi nazwami (Heart Attack czy Bypass), jak i zupełnie nietypowe połączenia (Sex & Violence - wołowy burger z ziołowym mascarpone i rukolą lub Kuszenie Gaździny - wołowy burger z oscypkiem, mozzarellą i mimolette, z żurawinowym sosem BBQ). Bardzo polecam, a zdjęcie zapożyczone ze strony knajpy.
|
A oto właśnie wypróbowane przeze mnie Kuszenie Gaździny, różnica była tylko w bułce - aktualnie podają burgery z maślaną brioszką, co jest rozwiązaniem nie tylko nietypowym, ale i bardzo smacznym |
Jeśli chodzi o inne jedzeniowe plany w Warszawie, zostawię je sobie na zaś. Z kolei Wrocław zwiedziłam z tej strony całkiem nieźle. Na sam początek poszło, znane już z Krakowa
Gruzińskie Chaczapuri. W porze tzw. lunchu za niecałe 10 zł mamy do wyboru Talerz Gruziński (cięte opiekane mięso podawane z ryżem/frytkami i zestawem surówek) w wariancie drobiowym lub wieprzowym oraz Lawasz lub Chaczapuri w tych samych dwóch wariantach. Ja zdecydowałam się na Chaczapuri z wieprzowiną, czyli placek zapiekany z serem i mięsem wieprzowym, podawany z sosami i zestawem surówek. Jak na danie za 9.90 zł było nieźle, z resztą czego spodziewać się po placku z mięsem? Do tego zupa cebulowa z serem, rozgrzewająca i sycąca. Nie wiem ile ta kuchnia ma wspólnego z Gruzją, podejrzewam, że nie tak znów wiele, aczkolwiek całkiem smacznie i tanio zjeść można.
Drugi gastro-przystanek we Wrocławiu to już zupełnie inna półka.
Piwiarnia-restauracja Bernard zaskakuje niebanalną kartą. Ciekawe połączenia smaków dań plus interesujące czeskie piwa w różnych konfiguracjach (grzane, z syropami, a'la drinki) to przepis na udane popołudnie. Tutaj też zdecydowaliśmy się na lunch. Na początek krem z kurek - bardzo lekki w konsystencji, ale sycący. Do tego, jak widać poniżej, kurczak z kostką, grillowany kozi ser, pierożki z nadzieniem twarożkowo-morelowym i sałatka z suszonych owoców. Było zaskakująco, intensywnie i baardzo smacznie. Szczególnie ujęły mnie pierożki i niesamowicie soczysty kurczak z chrupiącą skórką. Zdecydowałam się również na Malinowego Bernarda, czyli grzane piwo z malinami, Smirnoffem Berry i syropem malinowo-różanym - bardzo dobre, bo nie przesadnie słodkie, czyli tak jak lubię. Jeśli szukacie odrobiny pozytywnego szaleństwa dla waszych kubków smakowych - to jest to miejsce.
|
Rzeczony kurczak z fikuśnymi dodatkami w Berdnardzie |
Kiedy znudziło nam się już przeżuwanie (haha dobre sobie!) i zapragnęliśmy jakichś smaków w płynie, trafiliśmy do intrygującej już z zewnątrz
Kalaczakry. Miejsce to ma niezwykły, bardzo relaksujący klimat. Na antresoli zamiast zwykłych stoliczków i siedzeń czekają wyłożone poduszkami siedziska na podłodze. Jeśli chodzi o smaki - poszliśmy w imbir. Woda ze startym imbirem, cytryną i miętą smakowała wyjątkowo orzeźwiająco (gdyby dodać tu rumu byłaby to świetna alternatywna dla mojito), zaś "eliksir" na ciepło składał się z rzeczonego już korzenia, cytryny i miodu, w smaku natomiast był bardzo intensywny. W środku panowała bardzo odprężająca atmosfera - brakowało tylko kadzidełek, a zapadłabym się w te miękkie poduszki i obudziła dopiero rano.
|
Od lewej: woda imbirowa z cytryną i mięta oraz napój imbirowy z miodem i cytryną. Kalaczakra na rozgrzewająco! |
Idąc za ciosem - miejsce zdecydowanie bardziej do picia i tańczenia, niż jedzenia.
Bohema to całkiem przyjemny klub-pub niedaleko wrocławskiego rynku. Co najlepsze to 2 drinki w cenie 1, piwo za 5 zł i szot gratis dla osób z ulotką do 20.00. Także można dużo, tanio i smacznie, a do tego bardzo przyzwoita muzyka. Bardzo polecam.
|
Bohema wita: mojito x2, very berry x2 no i piwko, w którym mięta znalazła się z naszej inicjatywy |
Jeśli chodzi o piwkowanie to bardzo polecam też
Zakład Usług Piwnych na ul. Ruskiej. Duży wybór nietypowych piw z nalewaka oraz w butelkach. Ja skosztowałam nalewanego (w końcu!)
milk stout'a od
AleBrowara -
Sweet Cow i polecam bardzo jako taką piwną ciekawostkę. W ogóle ten cały AleBrowar to fajna inicjatywa, aż muszę się porozglądać za nimi w Gdańsku.
Z dodatkowych rozrywek: Sushi na dowóz z
Art of Sushi jest całkiem przyzwoite, chociaż gdańskiemu nieistniejącemu już Sushi Olimp może czyścić buty. Tanie napitki we Wrocławiu, podobnie jak w Gdańsku i Warszawie - zawsze w
Pijalni Wódki i Piwa, chociaż jedzenie, wiadomo, można znaleźć lepsze. Do kebabów o 1 w nocy raczej nikogo nie zachęcam, lepiej idźcie do domu/hotelu przespać głód, wierzcie mi.
I to by było na tyle z mojej jedzeniowo-pitnej wyprawy Północ-Centrum-Południe, bo kwestie zwiedzania pominę na tym blogu. Jedno jest pewne, Wrocław daje radę, nawet bardzo. A, i następnym razem postaram się o więcej nieco lepszych zdjęć, obiecuję.
pozdrawiam, c.